Saturday, December 24, 2011

Wesołych Świąt!

Wszystkiego dobrego, dużo radości, zdrowia, odpoczynku na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia!
Wesołych Świąt!

Monday, October 31, 2011

8 października

- ola

Dawno nic tu się nie pojawiło - niestety ostatnie czasy dość intensywnie pożerały cały nasz czas i brakło go zarówno na prowadzenie bloga jak i na jakiekolwiek wojaże;)
Ślubne przygody już się zakończyły, więc będzie więcej czasu na bloga. Honeymoon spędziliśmy na ojczystej ziemi w Zakopanem i następny post na pewno będzie obfitował w zdjęcia z tej wycieczki - naszej pierwszej odkąd jesteśmy w Polsce :)
Póki co zdjęcia na dowód zaistniałej sytuacji i obiecuje wkrótce nadrobić zaległości :)
impreza też była dobra :)

Saturday, October 1, 2011

jak to sie skonczylo

--michal

mamy juz pazdziernik i gorace przygotowania do naszego slubu. W zwiazku z tym, mam duzo wolnego czasu i zrobie ostatniego posta w roku 2011 z Kaliforni.

Wrzesien nie obfitowal w wielkie wydarzenia ani wycieczki. Te 2-3 weekendy spedzilismy w znanych miejscach ale juz bardziej jako miejscowi i moglismy cieszyc sie atrakcjami tylko dla miejscowych. Niecaly tydzien, zupelnie z zaskoczenia, przyjechal do nas Stefan. Stefan ze swoja nowo poslubiona w Las Vegas żona.

Po kolei - wycieczka Mission Brews, po browarach, pubach i restauracjach wokol poludniowego Mission. Okolica na pewno nie tak dopieszczona jak centrum ale majaca swoj urok. Takie prawdziwe San Francisco:
Rosamunde Sausage Grill. Swietne miejsce z.. kielbaskami. Pamietam, ze wzielismy ich specjalnosc - Merguez (ostra baranina + wolowina). Zdjec nie ma, dosc szybko zostaly zjedzone.
Jesli chodzi o piwa to wszyscy polecali Trumer i Speakeasy - nie znalem tych marek
Wokol mission jest milard miejsc, w ktorych mozna sie zatrzymac, cos zjesc i wypic. Zaczelismy popoludniem, niektore byly jeszcze zamkniete.
kazde miejsce wyroznialo sie wystrojem i klimatem - Bender's Bar & Grill
to byly chyba najlepsze miniaturowe burgery jakie jedlismy - The Syncamore
kolejne miejsce bylo bardzo zatloczone. Na normalny stolik czeka sie godzine. Zjedlismy ostatni dzis poslilek przy malym barze z boku. Monk's Kettle. Swietny hamburger, ciemne piwo i precel z serem.
Najwieksze bylo jednak menu z piwem. Kilkaset pozycji, kazde serwowane w oryginalnym kuflu. Ciemne, jasne, rozowe..
Powrot do domu Caltrainem jest bolesny, dlugi i tak samo drogi jak 30 minutowa podroz samochodem.


Jesli chodzi o SF to wlasciwie koniec. Tuz przed naszym wyjazdem w San Jose przy kosciele zostal zorganizowany "Polski Festiwal". Nic wielkiego ale przygotowywali sie rok i bardzo reklamowali.
cos w rodzaju odpustu: stragany, kielbasa, kapela, stoiska ze roznymi niepotrzebnymi rzeczami.
przy koscielna kawiarnia byla pelna. Okazja do podsluchania polskich plotek.
pierogi, bigos, golabek, calkiem calkiem 
Na zakonczenie kilka zdjec z telefonu z roznych przypadkowych miejsc:
suszone gruszki i mandarynki - Stanford Shopping Center. Budynek z jedzeniem najciekawszy.. w pozostalych rozne rzeczy w nierozsadnych cenach.

drogi wcale nie sa takie dobre w Stanach - tzn nie wszedzie i nie zawsze. Jest sporo remontow, poszerzen, nowych kladek. Tu dwie straszne dziury do zalatania!
dziura!
mielismy szczescie i sporo naszych rzeczy przygarneli znajomi.
wszystko zmiescilo sie do malego wynajetego Chevroleta Cruzo. Dostalismy wypasiona wersje ale i tak.. nie kupujcie.
California pozegnala nas niemal 40 stopniowym upalem. W cieniu jest ok, pomimo temperatury bardzo niska wilgotnosc. Podobno jesien w zatoce jest najladniejsza a w San Francisco najcieplejsza.
Szczesliwa Ola w samolocie ;) W tym zdjeciu jednak chodzi o ta niebieska torbe Sketchersow. Dostalismy od znajomego chyba 20 i bardzo narzekalismy, ze zagracaja nam szafe. Ostatecznie, przez przypadek nas uratowaly. Sporo rzeczy popakowalismy w nie, a gdy na lotnisku okazolo sie ze mamy o kilkanascie kilogramow za ciezkie bagaze, to tu tez troche rzeczy trafilo ;) Lot byl OK, jednak trwal niecale 17 godzin (lacznie z przesiadka i czekaniem)
2011

Sunday, September 18, 2011

Honolulu

- ola

Podczas powrotu wybraliśmy lot z przesiadką w Honolulu. Spędziliśmy tam tylko chwile, ale dzięki ofercie pana taksówkarza, zobaczyliśmy całkiem sporo miejsc, szczególnie tych najważniejszych w pobliżu Honolulu. Samo miasto jest dość specyficzne. Gęsto zabudowane, wypełnione po brzegi ekskluzywnymi hotelami, butikami, restauracjami i masą turystów. Miejsce zdecydowanie nie dla nas - ale jeśli ktoś chce poimprezować to na pewno może wybrać się do tego miasta ;)
Na wyspę Oahu zabrał nas mały samolot. Ja panicznie bojąca się jakichkolwiek lotów, kiedy zobaczyłam samolot myślałam, że zawrócę i zostanę na Maui już na zawsze. Samolot miał dokładnie 37 miejsc w środku i wyglądał jak dość mocno podniszczony autobus PKS w Polsce. Na szczęście lot okazał się bardzo przyjemny i trwał około 20 minut :) A widoki przy tym zrekompensowały mi cały strach.
'śmigłowiec'
Honolulu - samo centrum
international market
 lokalny sportwiec, olimpijczyk i bohater
:)
to już poza ścisłym centrum
zamek jeszcze z czasów kiedy Hawaje były królestwem

To by było na tyle jeśli chodzi o nasz wyjazd. Ostatni post pod tytułem 'Hawaje'. Zdjęc oczywiście w naszej kolekcji jest dużo, dużo więcej, ale nie będziemy już nikogo nimi zanudzać.
A na pożeganie wakacji na naszym blogu hawajska piosenka w całkowicie leniwym hawajskim stylu :) Jest naprawdę cudowna :)

Road to Hana

- ola

Droga do Hany - kolejna wycieczka podczas pobytu na Hawajach. Jest to słynna trasa obejmująca północno zachodnią część wyspy. Hana, czyli miejscowość na zachodnim cyplu nie wyróżnia się niczym specjalnym - dosłownie nic tam po prostu nie ma ;) Na trasie za to - którą pomimo dość niwielkiej odległości pokonuje się wcale nie tak szybko - jest masa puntów, w których warto się zatrzymać i popatrzeć na piękno przyrody.
Północna część wyspy jest o niebo inna niż oblężona przez turystów południowa część. Jest cała zielona, pełno drzew, krzewów, kwiatów, owoców.. Wygląda jak prawdziwa dżungla. Jedynym minusem jest dojazd - bardzo długa, kręta i dość wąska droga, która ciągnie się wzdłuż wybrzeża nie jest odpowiednia na codzienne podróże do bardziej cywilizowanych miejsc wyspy. Mimo to, jeśli mielibyśmy drugi raz wybrać się na tą wyspę to zdecydowanie wybralibyśmy tą właśnie - północną - jej część.
Podobno na trasie do Hany pada przez większość dni w roku. Deszcz ciepły i tęcze gdy na chwilę pojawia się słońce. My mieliśmy dość sporo szczęśćia, bo cały dzień był upalny i słoneczny - ani kropli deszczu.

drzewko bananowe w pierwszym punkcie na trasie - przy parku z wodospadami bliźniakami ('twin falls')
mały las bambusowy
skoczek ;)
liana
kokos - świeżutki - Pani odrąbała otwór tasakiem na naszych oczach ;)
star fruit, czyli owoc gwiazda - dobre! połączenie jabłka, gruszki i brzoskiwni
drzewko w ogrodzie na trasie - ogród był wyjatkowo zadbany, a wszystkie rośliny dokładnie opisane
ostrzeżenie, by przypadkiem ktoś się nie przewrócił ;)
widok z ogrodu na ocean i skałę (ta mała wystająca z oceanu), która była kręcona w 'Jurassic Park' - tak mówiła tabliczka  - ja osobiście nie pamiętam filmu na tyle dobrze by to potwierdzić ;)
kolejny wodospad - było ich tam naprawdę dużo
zielono
jaszczur :)
widoki z trasy..

..kolejne..
.. i jeszcze  więcej zakrętów
było strasznie gorąco, ale przez duże fale i poszarpane skały na brzegu nie dało się wejść do wody
domek, w której Pan z własnych upraw sprzedawał lokalne warzywa, owoce i bardzo tam popularny chleb bananowy - niestety był taki dobry, że zjedliśmy go zanim zdązyliśmy zrobić zdjęcie
tuż przed Haną - plaża wulkaniczna
i trochę orzeźwienia na niej :)
a to właśnie Hana - a raczej jakaś posesja i zarazem najładniejsze miejsce w tej malutkiej miejscowości
droga po wyjechaniu z Hany - było już dość późno, więc przejechaliśmy już tylko kilka mil i zawróciliśmy - powrotna droga o zmroku zajęła nam blisko 2 godziny
z tego właśnie miejsca zawróciliśmy

Na koniec wycieczki zaplanowaliśmy słynną, polecaną nam już w pracy, restaurację ze świeżymi rybami (i innymi morskim przysmakami). Kiedy dotarliśmy na miejsce Pan przy wejściu powiedział, że na stolik musimy zaczekać około 1.5 godziny (a knajpa była przeogromna). Miny trochę nam zrzedły, ale nie mogliśmy odmówić sobie takiego miejsca, więc poszliśmy dalej z nadzieją, że czas oczekiwania skróci się chociaż o kilkanaście minut. Kiedy doszliśmy pod główne wejście, kolejny z kelnerów z radością oznajmił, że akurat zwolnił się jeden stolik dla dwóch osób i zaprowadził nas na miejsce - jednak mieliśmy dużo szczęścia tego dnia :)
Bardzo zabawny podczas naszego pobytu był fakt, że wszyscy myśleli, że to nasza podróż poślubna i jesteśmy świeżo upieczonym małżeństwem. Początkowo próbowaliśmy zaprzeczać tłumacząc, że do tego statusu brakuje nam jeszcze kilka tygodni, ale później dla świętego spokoju zaczęliśmy już przytakiwać ;) Wyspy to chyba najbardziej popularne miejsce na podróże poślubne w USA.
od kelnera dostałam wieniec :)
tatar (a jakże!) z ryby - nie pamiętamy nazwy - przepyszny!
moja porcja - steki z ryby i szparagi, za którymi do tamtej pory nie przepadałam - teraz już wiem, że wystarczy je odpowiednio przygotować;
rybka (te nazwy były zbyt skomplikowane, żeby zapamiętać gatunek) Michała; 
przy pozycjach w menu zaznaczone było imię i nazwisko osoby, która złowiła daną rybę :)
najedzeni (a więc i szczęśliwi) dostaliśmy jeszcze pożegnalną fotę od naszego kelnera :)