Wednesday, August 3, 2011

Santa Monica

-- ola
Pierwszy dzień, a właściwie popołudnie i wieczór wyjazdu spędziliśmy w Santa Monica. Mieścina absolutnie turystyczna, tak ściśle połączona z LA, że ciężko zauważyć gdzie jest granica tych dwóch miast.
Będąc w Santa Monica tak krótko staraliśmy się zobaczyć każde miejsce i skorzystać ze wszystkich uroków. Trafiliśmy na dobry hotelik - dobry bo blisko plaży i samego centrum, dlatego też obyło się bez auta już do następnego dnia :-)
 pierwszy widok oceanu
widok z okna pokoju

Pobudka bladym świtem, podróż, korki, upał - porządnie nas to wszystko zmęczyło, dlatego też zaczęliśmy odpoczynek od wylegiwania się na plaży. Było już dość późno - koło 16.00 - więc pomimo mocnego słońca wiatr od oceanu robił swoje. Mimo wszystko krótki odpoczynek na kocu był jak najbardziej wskazany  i przyjemny :-) 
 idziemy na plażę :-)
plaza w pełnej okazałości
hotele dookoła plaży - te z górnej półki ;-)
'słoneczny patrol'
ocean
ślub :-)

Przewiani w każdą stronę i z piaskiem w każdym zakamrku ciała ;-) zebraliśmy się z plaży i ruszyliśmy w obchód po Santa Monica. Zaczęliśmy od długiej promenady wzdłuż plaży Venice Beach. Szliśmy i szliśmy i końca widać nie bylo. Było za to dość intensywnie widać jak wraz ze wzrostem odległości od głównej plaży i hoteli zmniejsza się liczba turystów a rośnie liczba lokalnych (najczęściej) dziwaków. Wzdłuż promenady studia tatułażu, sklepy z przeróżnymi koszulkami i gadżetami, stragany z rozmaitościami, żebracze, grajki i wszechobecny zapach palonej marihuany ;-) 
ośmiornica ulepiona z piasku, a przed nią stała kartka (a raczej spory karton) z długą prośbą o pieniądze

Kiedy zaczęło się robić mało przyjemnie w kwestii otaczającego nas towarzystwa, a nasze brzuchy zaczęły już mocno wołać o jedzenie wybraliśmy się do knajpki na małe conieco. Wybraliśmy (no dobra - Michał wybrał) jedzenie francuskie, bo podobno tam serwowali najlepsze żarcie w okolicy. Było smacznie, ale do burgerów się nie umywa ;-)
tatar już powoli staje się naszą małą tradycją ;-)
królik michała na pierwszym planie i mój łosoś w tle

Kiedy wyszliśmy z knajpki zrobiło się już prawie ciemno i dodatkowo naprawdę chłodno. Jednak wieczory w Kalifornii nie należą do najcieplejszych. Resztę wieczoru spacerowaliśmy po molo (tylko chwilke - przereklamowane i mocno zatłoczone rodzinami z maluchami miejsce) i głównej turystycznej ulicy.
Wieczorem już dość mocno zmęczeni, mięliśmy jeszcze ochotę na piwko w knajpie/na balkonie (skoro już byliśmy w takiej lokazlizacji). Niestety jak się okazało nie był to taki prosty plan do zrealizowania - nie znaleźliśmy ani jednego sklepu z jedzeniem/piciem/alkoholem, ani żadnego zwykłego pubu, do którego można by było po prostu podejść do baru i zamówić piwo. Skończyło się na ciemnym (i bardzo dobrym) piwie przy barze w pizzerii, I tak wystarczyło nam do szczęścia :-)
:-)
główna ulica do spacerowania; na środku występowali lokalni 'artyści', a wnich między innymi:
rockman,
skrzypek,
tancerka i wiele innych
piwko na koniec dnia :-)

Tego dnia zasnęłam chyba w pół sekundy i mój sen był nieprzerwanie ciągły przez 8 i pół godziny ;-)

1 comment: