Tuesday, June 28, 2011

Lato w domu

-- ola
Dotarliśmy szczęśliwie do Polski. Wreszcie w domu :) Lot był okropny! Ostatni godzina lotu i krążenia nad Frankfurtem była bardzo ciężką godziną mojego życia.. Ale na szczęście oprócz wszechobecnych wymiocin i strachu w samolocie wszystko skończyło się dobrze ;)
Kontynuując hamburgerowe szaleństwo poniżej kilka zdjęć z naszych polskich 'przysmaków', podarowanych mi przez moich przesympatycznych kolegów z byłej pracy;) Oj ten hamburger zdecydowanie zajmie wyjątkowe miejsce na naszej liście!
 widok był absolutnie przerażający ;)
 a oto co czekało na mnie w środku
ekipa prawie w komplecie - część niestety ucieło w połowie lub w całości

Tuesday, June 21, 2011

ostatni post w czerwcu

--michal

żegnamy Californie w 95 stopniowym upale (..w cieniu ..trzydziesci kilka stopni Celcjusza).
Do zobaczenia w lipcu.
ostatnie chwile nad basenem

Monday, June 20, 2011

Zachód słońca

-- ola
Po niemal trzech miesiącach pobytu wreszcie udało nam się wybrać na wybrzeże w porze zachodu słońca :) Pędziliśmy jak szaleni z San Francisco do miejscowości Pacyfica, żeby tylko zdążyć w porę i znaeźć się w odpowiednim miejscu. Udało się!
Po niedzielnym spacerze w Muir Woods chcieliśmy zobaczyć jeszcze jedno miejsce - Lincoln Park w San Francisco. Jest to park, który znajduje się na zachód od Golden Gate tuż nad oceanem. Widok na Golden Gate (niestety tylko fragment), otwarty ocean i klify - było tam naprawdę ładnie :) Spędziliśmy chwilke podziwiając widoki i popędziliśmy wzdłuż wybrzeża  na południe (Hwy 1 - droga z której są piękne widoki, ciągnie się wiele kilometrów przy samym brzegu; mamy w planie pojechać nią do samego Los Angeles - mam nadzieję, że się uda:) ), żeby tylko zdążyć na zachód słońca.
Muir Beach - plaża niedaleko Muir Woods; odwiedziliśmy ją w drodze powrotnej - idealne miejsce na piknik :)
Widoki z Lincoln Parku
Plaża miejska w SF

Poniżej relacja (prawie sekunda po sekundzie;) ) z zachodu słońca w Pacifice.

Niedziela była wyjątkowo wyeksploatowana. Od samego rana do wieczora. To było idealne zakończenie pierwszej części w Californi. Jutro lecimy do Polski i spędzimy tam 3 tygodnie. Mimo wszystkich uroków Californi nie mogę się już doczekać kiedy wysiądę na lotnisku w naszym Krakowie :) Do zobaczenia zatem w Polsce w najbliższych dniach!

Muir Woods

-- ola
Tak jak już Michał wspomniał, dzisiejszy dzień był bardzo intensywny. Zaczeliśmy go około 9 rano, a o 21.00 kończyliśmy jeszcze oglądać zachód słońca nad Pacyfikiem z dala od domu. 
Punktem docelowym naszej wycieczki był Muir Woods. Jest to dość spory rezerwat, słynący z ogromnych drzew. Co prawda nie są to sekwoje giganty (na nie też przyjdzie pora;)), ale też są dość sporych rozmiarów - szczególnie jeśli chodzi o wysokość.
W rezerwacie znajdowała się jedna główna trasa, która umożlwiała przemieszczanie się inwalidom - czyli krótko mówiąc była drewnianą ścieżką - oraz kilka pobocznych tras, które wymagały już lekkiej, acz nie za dużej kondycji ;) My wybraliśmy trasę główną (przy niej było najwięcej okazałych drzew) i jedną z krótkich bocznych. Cały spacer zabrał nam około 3 godzin.

jedziemy na miejsce; nawet w takim miejscu można znaleźć tęcze symbolizująca szeroką tolerancję w tym miejscu świata ;)
 widoki z trasy
 kolejny przejazd przez Golden Gate :)
i wreszcie na miejscu :)
mapka poglądowa - my jesteśmy pod numerkiem 11, czyli Coastal Redwood; sekwoje giganty też znajdują się na naszej liście 'Must see', rosną pod numerkiem 12, czyli w Parku Yosemitte, oddalonym od nas o jakies 4 - 5 godzin jazdy samochodem.
Coastal Redwood i jego standardowe wymiary (i porównanie do wielkości człowieka)
Sekwoja i jej wymiary
a to już prawdziwe wymiary, które mogliśmy porównać z tymi z obrazka;
poniżej relacja z całości spaceru
Już pod koniec przechodziliśmy obok sklepu z pamiątkami. Większość z rzeczy, która się tam znajdowała byłą wykonana z drewna - podobno właśnie z tamtejszych lasów. Niektóre gadżety naprawdę ciekawe!
deska z uchwytem w kształcie noża :)
żywe próbki do kupienia - ściółka, sadzonki drzew z Muir Woods

Drzewa same w sobie nie zrobiły na nas szczególnego wrażenia. Fakt faktem były pokaźne, ale ja wciąż z niecierpliwością czekam na park Yosemitte i gigantyczne sekwoje ;) Mimo wszystko spacer bardzi przyjemny, a okolica zdecydownie warta zobaczenia.

Lombard Street

--michal

Po krotkim spacerze natknelismy sie na bazar w samym centrum:
warzywa, owoce i..
ryby, w drodze powrotnej stoisko bylo otoczone chmara zdesperowanych mew
juz niedaleko Union Square
taka ciekawostka -- to jeden z dwoch budynkow Macys (drugi po drugiej stronie obiektywu),
jest to osrodek kultu wszystkich zakupowiczow. Buty, ubrania itp.
Normalnie Macys zajmuje okolo pol pietra, tutaj sie nie patyczkowali.
Filharmonia
kolejne centrum sztuki
znow w samochodzie.. GPS nagle wymienil znana nazwe ulicy - Lombard Street, slynie z tego, ze jest dosc kreta i stroma.. Co prawda nasza trasa wiodla w przeciwnym kierunku ale znalezlismy objazd i udalo nam sie nia przejechac:
szybko stwierdzilismy, ze z samochodu to zaden widok, wiec znalezlismy wolne miejsce parkingowe (nielatwe!), wdrapalismy sie na co najmniej dwie gory i przeszlismy ja na wlasnych nogach:
w tle Telegraph Hill
Ta czesc wycieczki wiele nas kosztowala. Doslownie i w przenosni. Bylo bardzo goraco, wiec po kilkusetmetrach wycieczki w gore i w dol bylismy wykonczeni. Doslownie, bo okolica to chyba jedne z najbardziej stromych ulic w SF.. samochod palil okolo miliona litrow na 100km..